niedziela, 29 listopada 2015

Od Cirilli C.D Thunder'a

Gdy samiec położył swą łapę na mym ramieniu nagłe ciepło przeszło przez moje ciało, a ja lekko zadrżałam nie kontrolując wtedy własnego ciała. Poczułam się niekomfortowo w takiej sytuacji, więc delikatnie zepchnęłam łapę Ice, która posłusznie wylądowała na podłodze uświadamiając memu towarzyszowi, że posunął się zbyt daleko i musi trochę zahamować. Od czasu gdy... ech... nie lubiłam gdy ktoś bez uprzedzenia mnie dotyka, nawet jeśli niechcący. Na samą myśl o tamtym dniu mam dreszcze, a krzywa morda napastnika zapadła mi w pamięci na długi czas i często męczyła mnie w koszmarach. Byłam młoda. Bardzo młoda i naiwna przez co zostałam surowo ukarana.
- Nic. - Odpowiedziałam krótko i jasno. - Czasem po prostu lubię zerkać do przeszłości i wyciągać z niej wnioski... To boli. Nawet bardzo. Jednak później daje mi ukojenie. - Zwierzyłam się mu jak staremu, dobremu przyjacielowi, chociaż Ice był ledwie znajomym. Samiec pokiwał łbem dość znacząco, ale ja w odpowiedzi przygryzłam tylko dolną wargę jeszcze raz analizując to co przed chwilą powiedziałam. Pies mnie nie rozumiał. Nikt nie wie tu co znaczy być wykorzystanym, perfidnie oszukanym, naznaczonym... Zostaję sama z własnymi problemami i lękami, którymi jednak nie powinnam się chwalić byle osobie, a na pewno nie członkom mojej sfory. Podniosłem swoją spojrzenie na zdobiony sufit po czym westchnęłam ciężko przypominając sobie słowa ojca, który czuwał nade mną niczym anioł i zginął śmiercią zarezerwowaną dla każdej dobrej istoty, chociaż była ona bolesna, była powodem do dumy. Umarł za swych wojowników zostawiając mnie z tymi wszystkimi problemami sam na sam. Cóż, moi bracia zginęli z rozkazu Alfy pewnej z watah, podobnie jak matka, którą wykorzystano tak jak mnie. Pamiętam ten dzień doskonale... Krzyki swego rodzeństwa, które umierało powoli w ramionach matki z trudem obejmującej każde z swych dzieci. Gdyby nie stał przy mnie Ice zapewne rozpłakałabym się lub zaczęła krzyczeć jak opętana. Teraz jednak zachowałam powagę i znów przeniosłam swoją chłodnawe spojrzenie na psa, który wydawał się być zdziwiony moim nastawieniem.
- Może... Chcesz się przejść? - Zaproponował po chwili wiedząc, że właśnie to może mi pomóc. Skinęłam w odpowiedzi łbem, a kąciki mego pyska drgnęły lekko, chociaż z przymusu. Ruszyliśmy więc wąskim korytarzem idąc od siebie w małym dystansie, ale tak by nasze boki się nie stykały. Zresztą, wspominałam, że jestem uczulona na cudzy dotyk. W każdej ze ścian znajdowały się drzwi do komnat, które jednak były puste i jeszcze nie do końca gotowe na przyjęcie nowych członków. W końcu jednak zeszliśmy po schodach do biblioteki, które również była opustoszała i lekko zaniedbana. Tu właśnie starszy brat uczył mnie sztuki czytania, a ja nie wyobrażałam sobie nawet, że na jego pysku może zagościć tak widoczny grymas bólu jaki widziałam parę miesięcy temu. Właśnie w tej sali uczyłam się i można nawet powiedzieć, że dorastałam, bo każdą wolną chwilę spędzałam w bibliotece, która było moim ulubionym miejscem w całym zamku. Ech, gdy tylko spojrzałam się na Ice widziałam w nim swego najmłodszego brata, którego darzyłam wielką miłością. Byli niemalże identyczni, bo Fyiero (tak się zwał) odziedziczył w pełni wygląd po matce.
- Jak tu dotarłeś? - Spytałam w końcu samca z ciekawością, bo zaczęłam się zastanawiać co go tu sprowadziło. Większość stworzeń szuka tu po prostu schronienia, zemsty lub zaginionej rodziny... Byłam pewna, że samiec również miał godny uwagi powód by opuścić rodzinne strony.

Icuś? Wenę mam *-*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz